piątek, 6 marca 2015

Rozdział pierwszy - No bez jaj!

Brooklyn Steewart

Sięgnęłam po walizkę, aby zanieść ją na dół. Pozostałe dwie wziął tata. Spojrzałam jeszcze raz na mój pokój i zeszłam na parter z rodzicielem. Wygrałam X-Factor i musiałam pogodzić się z faktem, że opuszczenie rodzinnego domu wymagał kontrakt płytowy. Co prawda mieszkałam w Londynie trzy lata, ale zdążyłam się już przyzwyczaić.
- Mamo, przyjadę na Wielkanoc - uspokajałam matkę. - Obiecuję.
Uściskała mnie. Taksówkarz zatrąbił.
- Muszę iść - oznajmiłam. - Będę tęsknić.
Tato pomógł mi zapakować walizki do taksy. Uściskał mnie. Wsiadłam do pojazdu i pojechałam na lotnisko.
Chyba wyglądałam zbyt poważnie jak na siedemnastolatkę. Chociaż nie… Białą koszula w grafitową kratę i krótkie, także grafitowe ogrodniczki; przez ramię przewiesiłam kopertówkę na łańcuszku, a na noc nałożyłam okulary przeciwsłoneczne. Mój nadgarstek zdobiło kilka bransoletek, a palce dwa złote pierścionki. Blond włosy spięłam do góry w kucyka. Nie potrafię określić, czy wyglądam poważnie jak na swój wiek. Ubieram się tak, jak mi wygodnie.
Na lotnisku czekała na mnie moja managerka - Layla Rodrigues. Jest piękna. Ma 20 lat i bardzo ją lubię.
- Hej, Brookie – przywitała mnie całusem w policzek.
- Cześć, piękna – również ją przywitałam. – Co tam? Gdzie lecimy?
- Lecimy do Włoch – oznajmiła mulatka. – Do Verony. Tam razem z Zoey poznacie dwa zespoły, z którymi rozpoczniecie roczną współpracę.
- Dowiem się jak się nazywają? – zainteresowałam się, przesuwając okulary przeciwsłoneczne z nosa na głowę.
- Teraz nie. Aczkolwiek obstawiam, że znasz – wzruszyłam ramionami. – Zoey leci późniejszym samolotem. Ma jeszcze coś do załatwienia.
Lot do Włoch był długi i męczący, siedzenia w samolocie niewygodne. Ledwo żywa wkroczyłam na lotnisko, by odebrać swoje bagaże. Wzięłam jedną torbę, a ochroniarze resztę. Kiedy rozglądałam się za taksówką, wpadłam na chłopaka.
- Przepraszam – powiedziałam szybko. - Powinnam patrzeć, gdzie idę.

Spojrzałam na niego. Był dość przystojny, miał kilkudniowy zarost. Skądś go kojarzyłam. Uśmiechał się przyjaźnie. - Nic ci nie jest? - zapytał.

-Nie, dziękuję. Jest w porządku – odwzajemniłam uśmiech.
- Liam Payne – przedstawił się, podając mi rękę.
- Brooklyn Stewart. - uścisnęłam jego dłoń.
Kurcze, fajny jest.
- Śpiewasz w Good Question, prawda? - zainteresował się.
- Tak. Skądś cię kojarzę – powiedziałam, poprawiając szorty.
- Poznaliśmy się w finale X – Factor, kiedy wygrałyście.
- Śpiewasz w One Direction – przypomniałam sobie. - Przepraszam, że nie kojarzę, ale rzadko słucham słucham popu. Kwestia wychowania.
Poczułam wibracje w kieszeni.
- Przepraszam na momencik – powiedziałam i wyjęłam telefon.
Layla napisała sms-a, że za 20 minut mam być w hotelu.
- Musze iść – oznajmiłam z lekkim smutkiem, bo miło się gadało.
- Menadżerka? - spytał, a ja przytaknęłam. - Jak będziesz chciała się zerwać ze smyczy klawisza i ochroniarzy – wskazał na dwóch karków za mną i za nim – to zadzwoń.
Podał mi swoją wizytówkę.
- Na pewno skorzystam – zgodziłam się z uśmiechem. - To cześć.
- Pa – odpowiedział.
Oboje ruszyliśmy w przeciwne strony. Odwróciłam się raz jeszcze; on odwrócił się w tym samym momencie. Pomachałam mu, a on odmachał. Potem musiałam już wsiąść do taksy. Liam Payne. Wyj smartphona z kieszeni i wygoogle'owałam go. Pochodzi z Wolverhampton w West Midlands. Dwa razy podchodził do X-Factor. Za pierwszym razem mając 14 lat, za drugim 16. Od sześciu lat śpiewa w brytyjsko-irlandzkim boysbandzie pod nazwą One Direction. Zespół osiąga wielkie sukcesy, ma fanów na całym świecie. Bla, bla, bla. A coś o nim samym? Chwilę później znalazłam bloga o nim. Urodził się prawie martwy. Przeszczep nerki. Nerka cudownie wyzdrowiała. Też chorował, tak jak ja. Tyle, że ja nigdy nie zgodziłabym się opublikować mojej choroby w necie. Nie lubię jak się nade mną użalają. Starczą rodzice.
W necie można znaleźć rozmiar buta chłopaków, a nawet długość penisa. Zabawne. Czyli będąc aż tak sławną jak oni, ludzie wiedzieliby o szerokości mojej...? To okropne! Pokręciłam głową z niedowierzaniem i wrzuciłam telefon to kopertówki. Taksówka się zatrzymała.
- Dziękuję, ile płacę? - zapytałam po włosku.
- Ja słabo mówić włoski - powiedział taksówkarz.
- English? - spytałam, ale mężczyzna nadal nie rozumiał. - Español? - Nadal nic. - Polski?
- Tak, polski - odpowiedział.
- Ile płacę? - zapytałam po polsku.
- 12 euro? - powiedział.
Podałam mężczyźnie zwitek banknotów.
- Reszty nie trzeba - mruknęłam. - Miłego dnia.
Wysiadłam z taryfy i pierwsze co, a raczej kogo zobaczyłam przed drzwiami hotelu, był Liam. Jak się tu zatrzymał to super. Będzie z kim pogadać.Podeszłam do niego.
- Śledzisz mnie? - spytałam śmiejąc się.
- Nie, po prostu zauważyłem Cię w taksówce - odparł. - Co tak długo?
- Taksówkarz, był polakiem - wyjaśniłam. - Zanim trafiłam z językiem to trochę trwało.
Otoczył nas tłum natrętnych dziennikarzy. Liam szybko poprowadził mnie do hotelu. Na szczęście do lobby nie wpuszczono tych hien.
- To mówisz, że znasz język polski. Jesteś jeszcze jakoś uzdolniona? - spytał uśmiechając się.
- Umiem jeszcze rosyjski, francuski, włoski i hiszpański - odpowiedziałam krzywiąc się. Nie lubię opowiadać o sobie. - Zależy jeszcze o jakie umiejętności pytasz.
- Poza śpiewaniem masz jakieś zainteresowania? - sprecyzował.
- Lubie tańczyć - odpowiedziałam.
- Jesteś typem imprezowiczki? - pytał.
- Nie lubię imprez. Mało już takich bezalkoholowych - wyjaśniłam szukając mojego tymczasowego dowodu. - Tańczę wyłącznie dla rodziców.
Podeszłam do kontuaru gdzie stały panie w całkiem fajnych hotelowych mundurkach.
- Miałam tutaj rezerwację - oznajmiłam pokazując dokument.
- Cześć, Wendy - powitał ją Liam. - Ten pokój co zwykle.
Dziewczyna poszukała klucz.
- Chłopcy już są - oznajmiła wręczając przedmiot Liamowi.
Skierowaliśmy się w stronę wind.
(Ach, te windy! - Mr.Gray)
Nacisnęłam przycisk spuszczający windę.
- Które piętro? - spytałam
- Ostatnie. Najładniejszy widok - odpowiedział.
- Nie wątpię - odparłam wchodząc do windy.
Wszedł za mną.
Do drugiej weszli nasi ochroniarze. W końcu trochę prywatności.
- Które piętro? - Tym razem on mnie o to zapytał.
- To samo co Twoje - powiedziałam oparłszy się o ścianę windy.
Odwrócił się w moją stronę. Popatrzył mi w oczy.
- Myślisz, ze to przeznaczenie, że na siebie wpadliśmy? - zapytał troszkę nie pewnie.
Zaśmiałam się. Tanio się zaczyna.
Subtelnie pogładziłam dłonią jego tors.
- Myślę, że to przypadek - szepnęłam i poklepałam go po klatce piersiowej po czym zabrałam rękę.
Znów się zaśmiałam widząc jego zmieszanie.
- Przepraszam, pewnie często słyszysz takie tanie podrywy - powiedział jeszcze bardziej zmieszany.
- Nie, to ja przepraszam, że się śmieję - próbowałam ratować sytuację. - Śmiejąc się chyba zaniżam Twoją samoocenę. Przepraszam. - Teraz jeszcze bardziej chciało mi się śmiać. - Po prostu to na mnie nie działa. Nie obrażaj się, proszę. Nie chciałabym niszczyć na starcie takiej znajomości.
Winda się zatrzymała i wsiadło do niej kilka osób. Liam robiąc miejsce "niechcący" na mnie wpadł.
- Przepraszam - powiedział próbując zwiększyć dystans między nami, ale bezskutecznie, bo za nim już ktoś był. - Chyba będziemy musieli tak stać.
- Zróbmy więcej miejsca - zaproponowałam.
- To znaczy?
W odpowiedzi założyłam mu ręce na szyje tym samym jeszcze bardziej zmniejszając dystans między nami.
Uśmiechnął się do mnie.
- Nie schlebiaj sobie - szepnęłam. - Ustaliliśmy już, że Ci się podobam.
- Grzechem byłoby powiedzieć, że nie jesteś ładna - stwierdził wymijająco.
- Chciałam powiedzieć, że nie jestem z tych co chodzą na skróty - odparłam.
Winda w końcu dotarła tam gdzie miała, po kilku kursach w dół. Odsunęliśmy się od siebie.
- Masz ochotę zjeść ze mną lunch? - zapytał kierując się w stronę swojego pokoju.
- O dwunastej w tym miejscu? - zaproponowałam,
- O dwunastej mamy jakieś spotkanie. O trzynastej?
- Pasuje - zgodziłam się.
Posłałam mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Weszłam do pokoju przy którym już stało dwóch mięśniaków.
- Dylan, mógłbyś już przestać tyle nawijać - powiedziałam do jednego z ochroniarzy, który odezwał się dwa razy odkąd z nim pracuje. - A ty Harris mógłbyś chociaż się przywitać.
- Miło Cię widzieć, Brookie - przywitał mnie.
Weszłam do pokoju.
Walizki stały w progu. Zdjęłam torebkę i okulary. Położyłam je na szafce. Ściągnęłam też ze stóp beżowe sandałki na dziesięciocentymetrowym obcasie, Boso wyszłam na balkon. Widok zapierał dech w piersiach. Rozejrzałam się. Przy sąsiednim balkonie stał Li. Uśmiechał się do mnie.
- Jeszcze dwie godziny - szepnął gdy podeszłam bliżej.
- Więc idę się odświeżyć - szepnęłam gdy i on podszedł bliżej.
Z niewiadomych przyczyn miękłam przy nim. Miałam iść wziąć prysznic, a zamiast tego stałam oparta o balustradę i patrzyłam mu w oczy.
- Brookie! - usłyszałam paniczne wołanie Zoey, które wyrwało mnie z transu. - Rusz tyłek. O dwunastej mamy spotkanie, a ja nie mam się w co ubrać.
Westchnęłam ciężko i wywróciłam oczami. Wzięła pewnie trzy razy więcej walizek niż ja i marudzi, że nie ma się w co ubrać.
- Moja kumpela Zoey. Muszę iść, bo dobierze się do moich ciuchów - wyjaśniłam zrezygnowana.
- Do zobaczenia - powiedział.
- Pa - rzuciłam.
Weszłam do środka. Zoey rozwaliła się na łóżku i gapiła się w sufit,
- Ciężar egzystencji mnie przytłacza - oznajmiła szatynka.
- Idź się utop jak ci coś przeszkadza - odparłam. - Twoja filozofia życiowa kończy się na: "mam garderobę wielkości stadionu piłkarskiego, a nie ma się w co ubrać"
Podeszłam do jednej z walizek i wyciągnęłam białą bokserkę z Tweetie'im i jeansową spódniczkę.
Otworzyła kolejną walizkę, gdzie miała same buty.Sięgnęłam po skórzane botki bez palców z ćwiekami na grubym obcasie. Rzuciłam w nią ciuchami, a buty jej przyniosłam. Usiadłam obok niej.
- Już masz się w co ubrać - powiedziałam.
- Dzięki, Brookie, Jesteś wielka. - Rzuciła mi się na szyję.
- Od tego jestem. - Wzruszyłam ramionami.
- Kocham cię, mordko.
Ja Ciebie też.

Za dziesięć dwunasta czekałyśmy już w sali konferencyjnej. Poprawiłam biały bralet w różowe kwiatki i włożyłam ręce w kieszenie granatowych spodni tak zwanych "alladynek".
- I po co tak wcześnie przyszłyśmy? - zapytała Zoey siedząca na stole.
- Pokażecie w ten sposób swój profesjonalizm - wyjaśniła Lyla.
- Z całym szacunkiem, kochana. Arkę budowali amatorzy, a Titanica profesjonaliści - powiedziałam. - Czyli profesjonalizm można sobie w dupę wsadzić.
- Brooklyn, ludzie mają to gdzieś. Zawsze patrzą ci na ręce - przypomniała sumiennie menadżerka,
- Tak wiem - mruknęłam. - Jak cię widzą to pracuj.
- A jak nikt nie patrzy to się opierdalaj - dokończyła za mnie Zoey.
Wyciągnęłam rękę z kieszeni i przybiłam z nią żółwia.
Do sali weszło... One Direction? Little Mix? Czeka nas ciekawy rok.
Higgins stanął na krześle, aby było go widać. A przede wszystkim słychać.
- Witam wszystkich - powitał nas uśmiechnął się. - Dziś rozpoczniemy projekt, który ma na celu współpracę z innymi muzykami. Macie teraz chwilę aby się poznać.
Nastała grobowa cisza. Mierzyliśmy siebie nawzajem wzrokiem.
Ta cisza robiła się bardzo krępująca. Przejęłam inicjatywę i stanęłam przed kolegami. Uśmiechnęłam się do Liama.
- Cześć. Nazywam się Brooklyn Steeart i śpiewam z Zoey Benson - wskazałam na przyjaciółkę - w duecie o nazwie Good Question - zaczęłam bardzo powoli, ale pewnie. - Nie kojarzę was zbytnio - chyba jestem w tym jedyna - ale mam nadzieję, że zaprzyjaźnimy się przez najbliższy rok współpracy...
- Z nim na pewno nie - oznajmiła Zoey złowrogo wskazując na chłopaka w czerwonych rurkach i w pasiastej koszulce.
- Bo kto chciałby współpracować z taką wiedźmą - burknął do niej chłopak i zakołysał się na piętach.
Podeszła do niego.
- A pan Idiota nie raczył pochwalić się, że idzie do X-Factor - przypomniała mu Zoey.
- Bo pani Hałaśliwa jeszcze wtedy robiła w pieluszki - zawołał chłopak.
Rzuciła się na niego. No i zaczęli się lać.
- Całkiem ciekawie rozpoczyna się nasza współpraca - mruknęłam krzyżując ręce na piersiach.
- Nie wiedziałem, że oni się znają - stwierdził Liam.
- Zoey też mi nic nie wspominała - powiedziałam wzruszając ramionami.
- Zrobimy z nimi coś? - zapytał  niepewnie.
- Najlepiej będzie jak nie będziemy się wtrącać.
- Chyba tak będzie lepiej - zgodził się. - Chodź, poznasz dziewczyny.
Poprowadził mnie do czterech dziewczyn, które z przerażeniem patrzyły na bijącą się dwójkę.
- Dziewczyny, to jest Brookie - powiedział Liam.
- O, hej - powiedziała blondynka. - Jestem Perrie. Ślicznie śpiewasz.
- Dziękuję.
- Ja jestem Jade - powiedziała dziewczyna z muszką przypiętą do sukienki.
- Leigh-Anne - powiedziała dziewczyna z burzą loków na głowie
- Jesy - powiedziała ostatnia.
Usłyszeliśmy krzyk Zoey.
Odwróciliśmy się w stronę bijącej się dwójki. Widok był dość dwuznaczny. Siedziała na nim okrakiem.
- Mam dość - zawołała moja przyjaciółka.
- Całe szczęście! Coś za mocno bijesz jak na dziewczynę - powiedział chłopak.
Zoey dała mu z liścia w twarz.
- Sugerujesz coś? - spytała.
- Zejdź ze mnie łaskawie, bo mi przygniatasz - jęknął niezadowolony.
Wstała.
- Nie zachodź mi drogi, Tomlinson - rzuciła i wyszła z pomieszczenia z gracją godnej tej sytuacji.
- No bez jaj. Jak tak ma wyglądać ten rok to ja chcę pokój jak najdalej od nich - powiedziałam skondensowawszy tę sytuację.



_____________________________________________
Hej! Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Troszkę się pokomplikowało, ale rozdział już jest. Liczę na komentarze. Moze być nawet zwykła kropka. Chcę wiedzieć komu się podoba. Kocham was i obiecuję więcej tak długo nie zwlekać :)